Po pierwsze: książkowa ciąża wcale nie trwa 9 miesięcy, tylko 10, czyli 40 tygodni.
Po drugie: mówi się, że dziecko kopie, a to raczej takie naprężenia od wewnątrz i obroty.
Po trzecie: skurcze to nie tyle skurcze, ile... (wciąż do uzupełnienia)
Po czwarte: ciąża w Polsce. Kolejki w szpitalach do prowadzenia ciąży (fakt, że byłam wcześniej pacjentką jednego z nich, przyspieszył czekanie o miesiąc, dzięki czemu odbyłam pierwszą wizytę w pierwszym trymestrze - łał!). Kobiety sprawiające wrażenie wszystkowiedzących na temat, nawet przy pierwszym porodzie (ja przed szkołą rodzenia nie wiedziałam, co to pajacyk). Zwolnienia: z racji wolnego zawodu spotkałam się tylko z jednym takim przypadkiem (planowanie L4 od 5. miesiąca już na początku zdrowej ciąży), ale znajomi chodzący do pracy dziwili się, że pracuję. A co miałabym robić z tym czasem? (Ktoś zwrócił mi uwagę, że masowość zwolnień ciążowych może brać się z fatalnego stosunku pracodawców do ciężarnych, które uciekają na L4 od stresu i nieprzyjemności. Możliwe.) Świadczenia macierzyńskie: becikowe jest obecnie świadczenie socjalnym, a nie elementem polityki prorodzinnej (obowiązuje kryterium dochodów). Minimalny zasiłek na czas urlopu macierzyńskiego i rodzicielskiego wynosi mniej niż połowa średniej krajowej pensji - kwota ta nie należy więc do "śmiesznych", ale utrzymać za to siebie i dziecko trudno.
Po piąte: młodzi lekarze-ginekolodzy, często dopiero w trakcie specjalizacji. Wszyscy, których spotkałam, bardzo dobrzy, komunikatywni, obiektywni w kwestiach potencjalnie spornych. Wyjątek: lekarka konsultująca przed amniopunkcją.
Po szóste: ciąża a wysiłek fizyczny. W Polsce czeluść. Rozumiem, że w ciąży można czuć się źle (sama praktycznie nie doświadczyłam) i że jestem z tych uzależnionych od ruchu. Ale. Ćwiczenia proponowane w szpitalach czy na szkołach rodzenia to ultraostrożne trzy wymachy na krzyż - być może dostosowane do średniego poziomu sportowego polskiego społeczeństwa. Żaden lekarz nie zachęcał mnie do ruchu fizycznego (tekst "ciąża to nie choroba" zaliczam nie do zachęt, tylko do sloganów). Zrobiła to tylko fizjoterapeutka na szkole rodzenia, po czym pokazała oddychanie przeponowe i parę ćwiczonek. Ale i rzecz bardzo pożyteczną z innej beczki: podstawy masażu.
Po siódme: chusty do noszenia. Chustomamy polują na "swoje" kolory, mają wymarzone modele, po kilka chust (5 chust w stosie to inwestycja co najmniej tysiąc PLN, zwykle znacznie więcej - przypominam, zasiłek macierzyński wynosi niecałe 1700 PLN), własny slang i środowiskową solidarność. Chodzi chyba o to, że jest to element dekoracyjny/wizualnie atrakcyjny, ale nie jest to kolejna sukienka dla samej mamy, tylko "coś dla dziecka". Inna sprawa, że to chyba wygodny i "bliskościowy" patent. Sprawdzę - już mam początek stosu.
Po ósme: słowa "partner" się nie używa. W kontaktach z przedstawicielami służby zdrowia mówiłam "partner", tekst zwrotny w większości przypadków zawierał słowo "mąż".
Po dziewiąte: z tych obserwacji wyłania się model tradycyjny - mama z dzieckiem w domu na utrzymaniu męża. W dodatku według badań uważająca, że tak jest dobrze i tak powinno być.