Pamiętam, jak chyba ze 4 lata temu odwiedziłam koleżankę, która pół roku wcześniej urodziła córeczkę. Czułam się trochę niezręcznie, nie wiedziałam, jak to dziecko traktować, dość szybko chciałam wyjść, a wtedy ona się rozpłakała. Czuła się odizolowana w domu, dramatycznie potrzebowała towarzystwa, życia (nie pamiętam, czy już wtedy wróciła do pracy). Poruszyło mnie to - wydawała mi się osobą o silnej psychice, znacznie silniejszą ode mnie.
I druga rozmowa, tym razem moja z wieloletnią znajomą, której wspominam, że czuję się wyobcowana jako expecting mother, która walczy o niepogrzebanie swojego wcześniejszego życia. Jej odpowiedź: ale wśród mam kontakty nawiązuje się chyba szybko, przecież wystarczy zagadać na temat dzieciowy (znajoma dzieci nie ma, choć bardzo chce).
Zapewne. Tylko że ja nie chcę rozmawiać tylko na tematy dzieciowe, potrzebuję różnych torów w życiu. Nagle zrozumiałam moją załamaną koleżankę-mamę. I czuję niesmak, i oburzam się, mam ochotę kląć, że mamy mają obracać się tylko w środowisku mam, że następuje taka izolacja wcale niekoniecznie z woli tychże mam.
Nie odkrywam tu nic obiektywnie nowego. Pisała o tym Matka Feministka, wiedzą o tym w Fundacji MaMa. Odkrywam tę rzeczywistość wobec samej siebie i łapie mnie dół.
Nie odkrywam tu nic obiektywnie nowego. Pisała o tym Matka Feministka, wiedzą o tym w Fundacji MaMa. Odkrywam tę rzeczywistość wobec samej siebie i łapie mnie dół.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz