25 kwietnia 2014

święconka z Irún (zaległość)

Cztery dni po Wielkanocy zobaczyłam na wystawie cukierni - jednej, drugiej - coś, co przypominało święconkę: ciasto z dekoracją w postaci żółtego kurczaczka i kolorowych jajek. Mój wewnętrzny etnograf jakoś przysnął i nie zainteresował się tematem aż do następnego dnia. Chyba nie dowierzał w możliwość wystąpienia powielkanocnej święconki w północnej Hiszpanii, myślał też już o majówce...
Bo i stricte nie była to święconka, tylko ciasto dla chrześniaków, przygotowywane i święcone przez matki chrzestne z miejscowości Irún 25 kwietnia, w imieniny Marka. Jest to w sumie biszkopt z dekoracją, nazywa się opilla. Taka tradición local, dobra okazja do fiesty.
Moja opilla z marketu:
©©ovana

wizyta Argentynów

"Kocham Argentynę, bo to kraj, w którym wszyscy bez zażenowania chodzą z termosami po ulicy!" Zmarzluch :) .
©©ovana

Pascua 2014 (zaległość z polskim akcentem)

Tegoroczna Wielkanoc znowu poza Polską. Odpowiada mi to.
Jak wygląda Wielkanoc w północnej Hiszpanii? Głównym motywem są vacaciones de la Semana Santa - 2 tygodnie wolnego od szkoły, ale niektóre sklepy / bary też się przyłączają (w tygodniu poświątecznym). W Wielkim Tygodniu dniami wolnymi od pracy są czwartek i piątek, potem bardzo aktywna (handlowo, bo ze święconym się nie idzie) Wielka Sobota i znowu wolne aż do wtorku. Wolne, ale nie dla wszystkich: kawiarnie / piekarnie / cukiernie były otwarte cały czas.
W Sanse nie organizuje się ulicznych procesji wielkopiątkowych, takich, jak bywają w Andaluzji - wybrałyśmy się tylko z Mamą na uliczne przedstawienie. Przyszło na nie ze 200 osób, głównie vecinos de la parroquia. Było wprawdzie amatorsko, ale ciekawie wykorzystano przestrzeń uliczną na potrzeby spektaklu.
UZUPEŁNIENIE. Zapomniałam! Na koniec inscenizacji zaintonowano pieśń Victoria, tú reinarás (Zwycięstwo, Ty zakrólujesztutaj można posłuchać). Długo nie mogłyśmy z Mamą skojarzyć, skąd znamy tę melodię...... W końcu - oświecenie i wielkie zaskoczenie.
Następne dni były już dla nas głównie spacerowe. Mama wspięła się na wyżyny kulinarne sałatką nicejską, oprócz której jadłyśmy lokalne ciasta: tartę czekoladową (pastel de chocolate) i budyniową z galaretką.


Wielkanocna przejażdżka - Hondarribi. Po drugiej stronie zatoczki jest już Francja:
©©ovana

22 kwietnia 2014

parkuj gdzie indziej

Najbardziej w Donosti nie podoba mi się strefa płatnego parkowania i długotrwały, silny deszcz. Dziś o tej pierwszej, bo deszcz w końcu przestaje padać.
Strefa płatnego parkowania w SS jest duża i skomplikowana. Jest podzielona na cztery obszary kolorystyczne, one z kolei dzielą się na mniejsze, istnieją też zony specjalne, zony zimowe/letnie, ograniczenia czasu parkowania od 15 minut (!) do 9 godzin, ulice w ramach strefy zarezerwowane wyłącznie dla mieszkańców... ¡Jo...er!
Mieszkam w Amara - czerwona kropka w prawej dolnej ćwiartce mapy (jak ją kliknąć, to się powiększy). Płatne parkowanie obowiązuje w godzinach 9-13 i 15-20 (z wariantami). 0.90 euro za godzinę, 1.44 euro za trzy godziny. Niby jest gdzie przeparkować - na mapie wydaje się, że niedaleko do stref wolnych. Ale to złudzenie. Jeśli pójść na północ, za rzekę - zamknięty teren kampusu uniwersyteckiego. Na zachód, za tory Euskotren - wzdłuż ulicy ciągną się pachołki albo wyrasta górka bez alejek dla samochodów. Na południe - tereny wokół autostrady, brak możliwości wjazdu autem. Najlepiej rokuje wschód - wprawdzie trzeba wdrapać się na górkę, ale uliczki położonego na niej osiedla domków jednorodzinnych dają pewną nadzieję...
Oczywiście wiem, że wyrażam tutaj swój partykularyzm, że nie rozumiem, że dzięki parkometrom budżet miasta pęcznieje. Naprawdę, nie muszę widzieć zaparkowanego samochodu z okna. Ale jako tymczasowy przyjezdny bez możliwości zameldowania czuję się trochę jak dojna krowa w potrzasku.
Za to klękam przed tutejszymi podziemnymi parkingami - na przykład pod chodnikiem wokół tzw. nowej katedry albo po prostu pod osiedlowym podwórkiem. Podobają mi się też parkingi dla motocykli (chyba bezpłatne). Wyrażam zgodę, żeby jedne i drugie zrobili w Wawie na Muranowie.

19 kwietnia 2014

Krym 2012

Zmęczyłam się północną Hiszpanią. Odgrzebuję fotki z wakacji solo na Krymie (wówczas Ukraina) we wrześniu 2012.
Ech, nocnym autobusem do Lwowa przez Rawę Ruską - dzięki pieczątce w paszporcie mogę sprawdzić dokładną datę przekroczenia! Kontrola graniczna dość sprawna, ale jak zawsze traumatyczna. Groźne miny celników z obu stron (polskich nawet bardziej), ich demonstracyjne zachowania mające "zgiąć" pasażerów autobusu, w rodzaju głośnego wypytywania o posiadaną gotówkę... Granica - wyimaginowana linia, tu trawa, там трава, в чому різниця?
Rano pociąg Lwów-Symferopol, Podróż-Doświadczenie, a nie pokonanie drogi S z punktu A do B z prędkością V. Wagony trzech klas, w klasie najniższej (плацкарт) wagonem opiekuje się проводник (to ten w czapce), jest samowar, miejsca do leżenia z pościelą. Pasażerowie konwersują, czytają, jedzą prowianty zabrane z domu lub zakupione od "babuszek" na postojach. Po 27 godzinach jazdy wciąż można bez wstrętu wejść do WC i nadal jest woda oraz mydło. Bilety śmiesznie tanie - elektryczność w byłym Sojuzie wciąż jest tania. Osobiście nie przeszkadzał mi wiek wagonów...
.
Symferopol i Jałtę łączy najdłuższa linia trolejbusowa na świecie - prawie 80 kilometrów. Czymś takim jeździło się z Warszawy do Piaseczna...
Przyjechałam w czasie kampanii przed wyborami do ukraińskiego parlamentu. Hasła z plakatu z sierpem i młotem wydawały mi się wtedy paranoidalnym widem dziadków z orderami... Wygrali ci, co myśleli o Krymie.
 
 
Nie nadążam za rzeczywistością. Wzrusza mnie prosty marketing sprzedawcy kwasu chlebowego, nie przeraża brak zgodności dystrybutora kwasu z normą ISO ileśtam (chociaż nie spróbowałam kwasu, ale raczej z powodu blokady językowej). Dobrze wspominam столовые - niewytworne baro-restauracje z gotowymi daniami obiadowymi i kompotem, zorganizowane zwykle tak, jak restauracja w IKEI.
P.S. Dlaczego dobrze czuję się na Ukrainie? Myślę, że chodzi o mentalność związaną z poziomem zamożności. Przeczytałam wczoraj taki opis bohatera pewnej książki: "Widać w nim było kilka co najmniej pokoleń ludzi zamożnych - nie musieli walczyć o chleb tak jak (...) wszyscy ci, którym życie nie ofiarowało bogatych rodziców, dziadków i pradziadków." Sytość rodzi pewność siebie, wzajemną uprzejmość, które tak mi się podobają w Hiszpanach.
©©ovana

12 kwietnia 2014

txotx!

Razem z grupą z hiszpańskiego wybraliśmy się do cydrowni, tj. knajpy przy wytwórni cydru, w miejscowości Astigarraga. Ten jabłkowy trunek jest baskijską specjalnością i pasją, a zamkniętym zwykle w sobie Baskom rozwiązuje języki i skraca dystans.
Tytułowy txotx to celebrowane od lutego do maja degustowanie różnych rodzajów młodego cydru wprost z beczek przy biesiadzie złożonej ze specjalnych potraw. W typowej cydrowni je się na stojąco i ze wspólnego talerza, co jakiś czas odwiedzając "piwniczkę" z beczkami wypełnionymi cydrem w różnych odcieniach smakowych. Każda beczka ma kurek: po jego otwarciu wytryskuje cydr, który łapie się do szklanki - nie powinien rozlać się na podłogę (do wyćwiczenia po kilku kolejkach).
 
 
Typowe potrawy: tortilla z dorszem (tortilla de bacalao), dorsz pieczony z cebulą, chuleta - pieczony na ogniu stek wołowy z kością (znikł z talerza tak szybko, że nie zdążyłam zrobić zdjęcia) i deser - żółty ser z marmoladą pigwową (queso con membrillo, moja Mama zna taki zestaw smakowy od Skandynawów).
 
 

W odróżnieniu od Basków, zamknięta w sobie Polka, którą jestem, nie przepada za takim "odświętnym" piciem alkoholu: dużo, głośno, w dość przypadkowym, ale chętnym do "bratania" towarzystwie. Może dlatego, że Polsce takie picie prowadzi do rozbijania kufli, przewracania stołów lub lądowania pod nimi... Tutaj było kulturalnie, ale jednak preferuję "picie codzienne": lampkę wina lub nalewki do obiadu w bliskim gronie.
©©ovana

11 kwietnia 2014

zwiedzając Bilbao

Bilbao, miasto secesyjno-postindustrialne. ML, z którą je zwiedzałam, mówiła później, że spodziewała się czegoś na kształt Łodzi. A tymczasem:
Barokowa, wzorcowo kolonialna fasada kościoła San Nicolás (św. Mikołaja):
Don Kichoci na drzwiach:
Tabliczki z nazwą głównej ulicy miasta, imienia Diego López de Haro - po hiszpańsku i po baskijsku:
 
Dworzec kolei żelaznej biegnącej z Santander do Bilbao:
Coniedzielny targ kwiatów:
Budynek muzeum Guggenheima. Muzeum powstało w 1997 roku na terenie doków (stąd zapewne kształt parowca) i przyczyniło się do ogromnego ożywienia turystyczno-gospodarczego miasta, wcześniej poprzemysłowo-podupadłego (tzw. "efekt Bilbao"). Trafiłyśmy m. in. na retrospektywę Yoko Ono:
Tulipany Jeffa Koonsa:
Impresje staromiejskie:
Odbicia rzeczy:
 
©©ovana

10 kwietnia 2014

muszelki na obiad

Małże, omułki, itp. są tutaj świeże i tanie. Do wyboru kilka rodzajów. Zrobiłam mule (mejillones de roca) w białym winie, według pierwszego lepszego przepisu z internetu. Kolejne szybkie, łatwe i sympatyczne danie - tylko trzeba lubić jeść rękami.
Składniki: małże (porcja na osobę to pół kilo) - jak są zamknięte, znaczy, że świeże. Cebula, wino, pietruszka.
Wrzuca się do garnka, gotuje kilka minut. Skorupki się otwierają - te, które się nie otworzą, trzeba wyrzucić jako nieświeże. I tyle. Zostaje góra skorupek i poczucie wykwintności.

 
©©ovana

7 kwietnia 2014

Baskowie

Nad drzwiami moich sąsiadów wisi dziewięćsił. Kto zgadnie, dlaczego?
 
Nigdy nie spotkałam moich sąsiadów, ale mogę podejrzewać, że są Baskami szanującymi rodzime tradycje.
Baskowie to "naród zamieszkujący tereny na granicy Hiszpanii i Francji nad Zatoką Biskajską" (eskerrik, Wikipedio), z grubsza po obu stronach zachodnich Pirenejów. To tacy górale mieszkający nad morzem, w dwóch krajach - Hiszpanii i Francji. W tej ostatniej mówi się o nich Gaskończycy (patrz: d'Artagnan z "Trzech muszkieterów"). W Hiszpanii istnieje niezależna prowincja Kraj Basków (País Vasco), ale Baskowie mieszkają również w sąsiedniej, Navarra. Tak wygląda flaga Kraju Basków:

Kto jest prawdziwym Baskiem? Nie jest to naród zamknięty we własnych granicach, ale scalony przez język, którym mówi: euskera (scalony jak scalony, bo jest 10 dialektów :). Jest to język bardzo stary (starszy od starożytnej greki, a nawet od języka indoeuropejskiego, który był jej "przodkiem") i tajemniczy, bo do dziś nie wiadomo, skąd się wywodzi. Moja lektorka hiszpańskiego o wdzięcznym imieniu Lorea (z baskijskiego: kwiat) pochodzi z Nawarry, czyli spoza "ścisłego" Kraju Basków. Ale jak sama powiedziała, jest Baskijką, bo w jej domu rodzinnym mówiło się po baskijsku, i kropka.
Typowe zajęcia Basków to hodowla owiec i rolnictwo - życie blisko natury, w górskich warunkach.
Na co dzień stykam się tu z "baskijskością" poprzez słówko agur, mówione na pożegnanie zamiast hiszpańskiego hasta luego oraz kaixo, powitanie na górskich ścieżkach. To wyraźne, ale nienarzucające się podkreślenie tożsamości. Zresztą ludzie spotykani w pobliskich górach w dziwny sposób do nich pasują: szczupli, wytrzymali do późnej starości. Właśnie w górach jedyny raz zwrócono się do mnie po baskijsku.
A ten dziewięćsił nad drzwiami ma podobno zapewniać pomyślność i chronić od złego.
©©ovana

5 kwietnia 2014

Donostia idzie na mecz

Wracałyśmy z ML ze spaceru. Było ok. 19. Naszą uwagę zwróciły najpierw autobusy z napisem Especial (specjalny) zaparkowane w centrum, potem tłum zmierzający chodnikiem w jednym kierunku. Tłum różnorodny wiekiem i płcią, za to w barwach biało-niebieskich...
0:4 Real Sociedad - Real Madryt na stadionie Anoeta w Donostii.
©©ovana