Oddział patologii ciąży. Dziewczyny przeterminowane, ze wskazaniem do cięcia, zagrożone. Napięcie oczekiwania na coś, co na pewno się zdarzy, tylko nie wiadomo, jak i kiedy - jak śmierć. Romantyczne spacery z odwiedzającymi partnerami 50-metrowym korytarzem, żeby wychodzić poród. Smaczne obiady z zawijasem (dwa zestawy do wyboru), lodówki dla pacjentek pękają od zdrowego jedzenia. Wieść dziś niesie, że żadna z tych, co poszły rano, nie wróciła z indukcji.
I oddział położniczy - dworzec. Dwa razy więcej pacjentów i obchodów. Lodówka świeci pustkami - nie ma czasu celebrować jedzenia. Nikt nie zamyka drzwi do sal. Przemykają kobiety po przejściach: pocięte, popękane, przygięte do przodu, w nieświeżych koszulach do karmienia, z liśćmi kapusty, popychając szpitalne wózki-wanienki. Oddział działa tak, żeby postawić je do pionu, błyskawicznie wdrożyć w samodzielne macierzyństwo. I chociaż obolałe, promienieją. Gdzieś między oddziałami znalazły cel swojego życia.