25 maja 2015

pregnancy summary: physical activities

Końcówka ciąży - czas podsumowań. Zacznę od tego, co dla mnie chyba w ciąży najtrudniejsze: ograniczenia aktywności fizycznej.
Na szczęście cieszyłam się doskonałym samopoczuciem fizycznym; największą trudność od początku sprawiał krótki oddech spowodowany niskim hematokrytem, potem (właściwie już od 3. miesiąca) dyskomfort przy zginaniu brzucha, no a w końcówce bardzo szybkie męczenie się. Ale to przecież doskonała forma ciążowa!
Oto, co robiłam w ciąży i mi nie zaszkodziło:
- 2. miesiąc: wycieczki górskie - Karkonosze, Tatry, Góry Świętokrzyskie. Najwyższe wzniesienie: 2000 m n.p.m. (choć gdyby nie ciąża, uznałabym to wszystko za spacerki...)
- 3-4. miesiąc: rower. Kilka przejażdżek po mieście. Od początku czułam nieprzyjemny ucisk na brzuch, więc przestałam się zmuszać, a pogoda też nie skłaniała.
- 3-6. miesiąc: bieganie. 5 km po lesie w tempie joggingowym bardzo poprawiało mi nastrój. Zrezygnowałam dopiero, gdy przy biegu brzuch nieprzyjemnie podskakiwał. Dziękuję mojemu biegającemu lekarzowi, że pozwolił.
- 3-8. miesiąc: basen. Co najmniej raz na tydzień, z przerwą na 2-tygodniową infekcję wirusową. Przeciętnie przepłynięte 750-1000 m. Zaprzestałam w 9. miesiącu, kiedy z powodu męczenia się zwykłe wyjście do sklepu stało się poważną wyprawą.
- 5. miesiąc: biegówki. Była tej zimy jedna sobota w Kampinosie, kiedy śniegu było tyle, że prawie nie drapało się nart. Brak śniegu był jedynym ograniczeniem do uprawiania narciarstwa biegowego w terenie płaskim w ciąży. Jakuszyc jednak nie odwiedziłam, obawiając się upadków.
- 4(?)-9. miesiąc: ćwiczenia rozciągające, pilates. Nie cierpię ćwiczeń podłogowych i w zamkniętym pomieszczeniu i jestem bardzo kiepsko porozciągana, a rozciąganie w ciąży jest wskazane. Zaczęłam od ćwiczeń zalecanych przez tę placówkę medyczną, ale wydawały mi się w większości (pomijając te zaczerpnięte z pilatesu) mało przydatne. Może po prostu były przeznaczone dla kobiet kompletnie pasywnych fizycznie. Za to pilates dla ciężarnych okazał się wielką przyjemnością: nie męczył, a pozostawiał przyjemne "czucie" całego ciała. Unikałam 2. części, zawierającej dyskomfortowe dla mnie ćwiczenia z podkurczanymi nogami, ale ogólnie bardzo polecam.
- 1-9. miesiąc: wędrówki piesze/spacery, od kilkunastu km do chodzenia w poczekalni przyszpitalnej. Ta forma aktywności wydaje mi się co do zasady niespecjalnie stymulująca, ale pod koniec pozostała mi tylko ona i związane z nią oddychanie świeżym powietrzem.

Odbyłam jeszcze podróż i 3-tygodniowy pobyt w Londynie (gdyby nie okoliczności, byłyby dwa pobyty) oraz trochę mniejszych wyjazdków samochodowych.
Z dystansu widzę, że jednak było we mnie trochę strachu i hamowania się - zwanych rozsądkiem czy asekurowaniem się? Myślę, że mogłam więcej, ale pewnie nie mogłam. Może ogarnęła mnie zazdrość po lekturze tego bloga. W swoim małym zakresie jestem z siebie dumna.

22 maja 2015

spring flowers

©©Grażka

mamy - wykluczona grupa społeczna

Pamiętam, jak chyba ze 4 lata temu odwiedziłam koleżankę, która pół roku wcześniej urodziła córeczkę. Czułam się trochę niezręcznie, nie wiedziałam, jak to dziecko traktować, dość szybko chciałam wyjść, a wtedy ona się rozpłakała. Czuła się odizolowana w domu, dramatycznie potrzebowała towarzystwa, życia (nie pamiętam, czy już wtedy wróciła do pracy). Poruszyło mnie to - wydawała mi się osobą o silnej psychice, znacznie silniejszą ode mnie.

I druga rozmowa, tym razem moja z wieloletnią znajomą, której wspominam, że czuję się wyobcowana jako expecting mother, która walczy o niepogrzebanie swojego wcześniejszego życia. Jej odpowiedź: ale wśród mam kontakty nawiązuje się chyba szybko, przecież wystarczy zagadać na temat dzieciowy (znajoma dzieci nie ma, choć bardzo chce).

Zapewne. Tylko że ja nie chcę rozmawiać tylko na tematy dzieciowe, potrzebuję różnych torów w życiu. Nagle zrozumiałam moją załamaną koleżankę-mamę. I czuję niesmak, i oburzam się, mam ochotę kląć, że mamy mają obracać się tylko w środowisku mam, że następuje taka izolacja wcale niekoniecznie z woli tychże mam.

Nie odkrywam tu nic obiektywnie nowego. Pisała o tym Matka Feministka, wiedzą o tym w Fundacji MaMa. Odkrywam tę rzeczywistość wobec samej siebie i łapie mnie dół.

21 maja 2015

Whiplash

Główna myśl po filmie z perspektywy lat: NIE WARTO dawać z siebie tyle krwi, potu i emocji. Równowaga emocjonalna cenniejsza, chociaż może i bycie no-name'm czasem boli.
Second thoughts: to dopiero połowa historii, bynajmniej nie happy ending.

Whiplash, reż. Damien Chazelle, USA 2014

19 maja 2015

pregnancy surprises

Po pierwsze: książkowa ciąża wcale nie trwa 9 miesięcy, tylko 10, czyli 40 tygodni.
Po drugie: mówi się, że dziecko kopie, a to raczej takie naprężenia od wewnątrz i obroty.
Po trzecie: skurcze to nie tyle skurcze, ile... (wciąż do uzupełnienia)
Po czwarte: ciąża w Polsce. Kolejki w szpitalach do prowadzenia ciąży (fakt, że byłam wcześniej pacjentką jednego z nich, przyspieszył czekanie o miesiąc, dzięki czemu odbyłam pierwszą wizytę w pierwszym trymestrze - łał!). Kobiety sprawiające wrażenie wszystkowiedzących na temat, nawet przy pierwszym porodzie (ja przed szkołą rodzenia nie wiedziałam, co to pajacyk). Zwolnienia: z racji wolnego zawodu spotkałam się tylko z jednym takim przypadkiem (planowanie L4 od 5. miesiąca już na początku zdrowej ciąży), ale znajomi chodzący do pracy dziwili się, że pracuję. A co miałabym robić z tym czasem? (Ktoś zwrócił mi uwagę, że masowość zwolnień ciążowych może brać się z fatalnego stosunku pracodawców do ciężarnych, które uciekają na L4 od stresu i nieprzyjemności. Możliwe.) Świadczenia macierzyńskie: becikowe jest obecnie świadczenie socjalnym, a nie elementem polityki prorodzinnej (obowiązuje kryterium dochodów). Minimalny zasiłek na czas urlopu macierzyńskiego i rodzicielskiego wynosi mniej niż połowa średniej krajowej pensji - kwota ta nie należy więc do "śmiesznych", ale utrzymać za to siebie i dziecko trudno.
Po piąte: młodzi lekarze-ginekolodzy, często dopiero w trakcie specjalizacji. Wszyscy, których spotkałam, bardzo dobrzy, komunikatywni, obiektywni w kwestiach potencjalnie spornych. Wyjątek: lekarka konsultująca przed amniopunkcją.
Po szóste: ciąża a wysiłek fizyczny. W Polsce czeluść. Rozumiem, że w ciąży można czuć się źle (sama praktycznie nie doświadczyłam) i że jestem z tych uzależnionych od ruchu. Ale. Ćwiczenia proponowane w szpitalach czy na szkołach rodzenia to ultraostrożne trzy wymachy na krzyż - być może dostosowane do średniego poziomu sportowego polskiego społeczeństwa. Żaden lekarz nie zachęcał mnie do ruchu fizycznego (tekst "ciąża to nie choroba" zaliczam nie do zachęt, tylko do sloganów). Zrobiła to tylko fizjoterapeutka na szkole rodzenia, po czym pokazała oddychanie przeponowe i parę ćwiczonek. Ale i rzecz bardzo pożyteczną z innej beczki: podstawy masażu.
Po siódme: chusty do noszenia. Chustomamy polują na "swoje" kolory, mają wymarzone modele, po kilka chust (5 chust w stosie to inwestycja co najmniej tysiąc PLN, zwykle znacznie więcej - przypominam, zasiłek macierzyński wynosi niecałe 1700 PLN), własny slang i środowiskową solidarność. Chodzi chyba o to, że jest to element dekoracyjny/wizualnie atrakcyjny, ale nie jest to kolejna sukienka dla samej mamy, tylko "coś dla dziecka". Inna sprawa, że to chyba wygodny i "bliskościowy" patent. Sprawdzę - już mam początek stosu.
Po ósme: słowa "partner" się nie używa. W kontaktach z przedstawicielami służby zdrowia mówiłam "partner", tekst zwrotny w większości przypadków zawierał słowo "mąż".
Po dziewiąte: z tych obserwacji wyłania się model tradycyjny - mama z dzieckiem w domu na utrzymaniu męża. W dodatku według badań uważająca, że tak jest dobrze i tak powinno być.